Jezus był zawsze w moim życiu, nie opuszczał mnie nawet na chwilę. Nie zawsze tak blisko, nie zawsze w pełni, ale był. Już jako mały chłopiec ciekawiłem się tym, że babcia odmawia różaniec. Pozwalała mi się przyłączać. Właśnie tak wyglądała moja pierwsza modlitwa, w dodatku wspólna z kimś tak bliskim. To nie tak, że od razu czułem jakąś ogromną więź z Bogiem. On po prostu był. Nigdy nie dopuszczałem innej opcji.
Nauczyłem się wreszcie odmawiać różaniec bez pomocy. Jeszcze trochę myliłem się w odliczaniu „Zdrowasiek”, wiadomo jak każde dziecko, ale mogłem już sam łączyć się z Maryją i Jezusem. Modlitwa sprawiała mi przyjemność. Kolejno poznawałem inne, bardziej złożone modlitwy, takie jak litanie czy Droga Krzyżowa. Już jako czteroletni chłopczyk pokochałem Pana Boga. Ciekawe informacje o Bogu i religi znajdziesz także na https://piraju.pl/ . Artykuły o krzyżu i Janie Pawle II oraz św szarbel nowenna.
Nigdy nie zapominaj o Jezusie Chrystusie
Później sytuacja się trochę pokomplikowała. W starszych klasach szkoły podstawowej, gimnazjum tak trochę zapomniałem o Chrystusie. Tak trochę, ponieważ zawsze wiedziałem, że On jest, że mnie kocha, że czuwa nade mną. Każdy dzień kończył się krótką modlitwą przed snem. Jednak nie dawałem świadectwa. Wpływ kolegów i otoczenia, jak wiemy, w gimnazjum najczęściej nie prowadzi do niczego pozytywnego. Kościół był nudny. Nie logiczne jest przecież marnowanie czasu na siedzenie w ławce i słuchanie formuły, która od lat się nie zmienia. Logiczne jednak jest bezużyteczne pożytkowanie czasu na podwórku ze znajomymi przy bezsensownych rozmowach.
Wtedy pojawił się on i wszystko zmienił. Zdanie, którym nie pogardziłoby żadne tanie opowiadanie miłosne. Pojawił się ksiądz, który miał niełatwe zadanie, mianowicie przygotować młodzież do przyjęcia sakramentu dojrzałości chrześcijańskiej. Czy był rozrywkowy, młodzieżowy i wyluzowany? Nie. Mimo, że to świeży absolwent seminarium, dał nam trochę w kość. Miał swoje zasady, był konserwatywny i strasznie dużo wymagał. Polubiłem go, bo czasami coś rozumiał, potrafił doradzić, wskazać drogę i pomóc.
Jezus objawił mi się w Kościele
Pewnej chłodnej, listopadowej niedzieli wieczorem, jak zwykle uczestniczyłem we Mszy św.. Jednak wtedy miałem już konkretną intencję. Bardzo zależało mi, by rozwiązać trwający od jakiegoś czasu konflikt z dobrą przyjaciółką. Zadzwoniły dzwonki. Wszyscy klęknęli, ja również. I oto przed ołtarzem stanął sam Jezus. Nie, nie miałem żadnego objawienia, widziałem to co wszyscy, księdza z białą hostią w ręce, ale przez chwilę czułem jego obecność. W sercu powiedziałem „Pomóż mi Tato. Obiecuję Ci służyć w zamian”.
Pomógł mi. Gdy wróciłem do domu, zauważyłem, że w komputerze czeka na mnie już wiadomość. Właśnie od niej. To piękne, niesamowite i wyjątkowe. Ciężko zaprzeczyć ingerencji Boga. To był pierwszy ogromny cud jakiego doświadczyłem. Poczułem pełnię, wewnętrzne szczęście. Brak pustki. Jakby coś przyjemnego, ciepłego wlało się we mnie od góry. Niczego mi nie brakowało, wszystko było we mnie, Bóg był we mnie.
Potem służyłem. Zapisałem się do katolickiego stowarzyszenia młodzieży, następnie zostałem lektorem w służbie liturgicznej. Odkryłem, że to właśnie ta przyjaciółka jest w szczególności moją misją, zadaniem. Duch Święty po kryjomu „wkładał” do mojej świadomości kolejne kroki, które powinienem wykonać. Działo się wiele różnych, można by rzec dziwnych rzeczy, jednak nigdzie nie można było doszukiwać się przypadku, wszystko to działanie Pana Wszechmocnego. Wiedziałem jedno: muszę wprowadzić ją na drogę ku zbawieniu.
Jako słaby człowiek zwróciłem się do Maryi Dziewicy
Jak nietrudno się domyślić, nie było to takie proste. Żeby było śmieszniej dystans znowu się zwiększył. Ona miała nowego chłopaka, mi również przybyło obowiązków. Jak tu teraz z nią porozmawiać i to o tak delikatnych sprawach? Stwierdziłem, że ja, słaby człowiek, nie dam sobie sam z tym rady, więc zwróciłem się o pomoc do Maryi. Zwróciłem się do Niej przed cudownym obrazem Królowej Polski, po ponad dwóch tygodniach marszu. Wszystko tylko ze względu na tą sprawę.
Stało się. Niedługo po powrocie do domu. Otrzymałem wiadomość. Ona sama zaprosiła mnie na spacer. Nie było żadnej niezręczności. Wszystko pięknie, jak dawniej. Przyjaciel i przyjaciółka. Nie mogło też zabraknąć tematu o sprawach wyższych. Ku mojemu zdziwieniu nie pojawiło się żadne zniechęcenie, wręcz przeciwnie bardzo pozytywne podejście. Zaniepokoiło mnie jedno, mianowicie stwierdzenie, że udział ma w tym jej chłopak. Nie pasowało mi to. Po prostu miałem negatywne przeczucia. No ale nie to było najważniejsze. Najważniejsze, że nie omijała Boga. Nie poczułem jednak tej pełni, której tak się spodziewałem.
Tak pięknie się złożyło, że niedługo po tych wydarzeniach miała przystąpić do bierzmowania i to w dodatku w parafii, w której służę. Ale zaraz, zaraz. Nie przychodzi, nie zapisuje się, nie ma jej na liście. Postanowiłem z nią porozmawiać, przecież jej zbawienie w moich rękach. Stwierdziła, że nie przystąpi w tym roku do bierzmowania, miała własne powody. To zabolało. Poczułem się jakbym przegrał coś, o co walczyłem wszystkimi siłami, włożyłem w to całe serce. Wszystko straciło sens. Nie, nie wszystko. Modlitwa nie straciła.
Wspierałem ja modlitwą
Modliłem się w jej intencji bardzo dużo. Ciągle miałem przy sobie różaniec. Bóg nie mógł mnie lekceważyć, cały czas bombardowałem Niebo moimi prośbami. Udało mi się kilka razy z nią potem porozmawiać. Przebieg każdej rozmowy wyglądał podobnie. Najpierw się spierała, potem kończyła słowami typu „chciałabym”, „postaram się”. Pojawiała się nadzieja, lecz szybko wygasała. Po powrocie do domu, nastawienie się zmieniało i wracała do pierwotnego stanowiska. Jestem wręcz przekonany, że to wpływ tego jej chłopaka. Ale ja nie mogłem zrezygnować, bo wiedziałem, że kurs przygotowujący do bierzmowania to najlepszy a może nawet jedyny sposób, by poznała Jezusa Chrystusa.
Nadszedł ostateczny termin, w którym ksiądz zgodził się na przyjęcie jej- pierwsze spotkanie organizacyjne. Po całym dniu gorliwych modlitw, nadszedł wieczór. W kościele zebrało się kilkudziesięciu gimnazjalistów z rodzicami. Mimo moich modlitw, nie było jej tam. Musiałem na poważnie wziąć sprawy w swoje ręce. Wyszedłem z kościoła, spotkałem się z nią. Nie byłem zaskoczony rozmową. Znowu mówiła, że chciałaby, że się postara, że zobaczy jak to będzie. Jednak chwilę potem nastąpił moment, który pamiętam najbardziej. Znowu poczułem pełnię, poczułem Ducha Świętego. Przytuliła mnie, tradycyjnie na pożegnanie. Wtedy powiedziałem: „Proszę Cię”, słowa którymi odpowiedziała to najcieplejsze zdanie, jakie mogłem usłyszeć. Świadczyły o zaufaniu- prawdziwym, przyjacielskim zaufaniu. Zapytała „Pomożesz Mi?”. Wszystko stało się zupełnie jasne. Czekałem długi czas oraz ofiarowałem wiele modlitw, aby tylko ona zgodziła się na moją pomoc, a ona sama o nią zapytała. Patrząc obiektywnie, mimo wszelkich zawodów i rozczarowań, nie mogłem sobie wyobrazić w piękniejszy sposób tej chwili.
Udało sie przywrócić ją Bogu
Czy to koniec? To dopiero początek. Dzisiaj wreszcie mogłem spojrzeć na nią, klęczącą w kościele z różańcem w ręce przed wizerunkiem Matki Najświętszej. Tej samej, która doprowadziła mnie do takiego etapu. Nie uważam, że moja misja jest zakończona. Każdy dzień jest niepewny. Każdego dnia może zwątpić i zrezygnować. Obiecałem, że pomogę, więc muszę trwać nieustannie w walce z wszelkimi pokusami, jakie mogą ją czekać. To jest moja droga, jedyna, którą dojdę do Ojca królującego w Niebie. To On poprowadzi mnie przez wszystkie trudności i przeszkody czyhające na mnie.
Bóg wie, że jesteśmy słabi, że wątpimy, nie potrafimy często wytrwać w postanowieniu i że potrzebujemy wsparcia. Wie najlepiej czego nam tak naprawdę potrzeba. Stawia na naszej drodze odpowiednich ludzi. Nie zawsze to zauważamy, są to czasem przypadkowo poznane osoby, które z czasem okazują się kluczowe dla danej sytuacji. Tylko one są godne zaufania i tylko one mogą nam pomóc. Wsparcie psychiczne i modlitwa ze strony kogoś zaufanego jest równie ważna w wykonywaniu Boskiego Planu.
Oddaj całego siebie Panu! Nie ograniczaj się! Wypłyń na głębię! Wstąp do Armii Pana! On poprowadzi, on zawsze wskaże kierunek i nigdy Cię nie zostawi. Każdy z nas jest powołany do głoszenia Słowa Bożego, budowania Bożego Królestwa tu na ziemi oraz do dawania świadectwa całym swoim życiem. Każdy twój uśmiech, dobry uczynek oraz pomoc bratu może być schodkiem na szczyt Zbawienia.
Polecamy także: Poczet Papieży XX i XXI wieku
Papieżami w XXI wieku byli:
Papież Franciszek (urodzony 17.12.1936)
Papież Benedykt XVI (urodzony 16.04.1927)
Papieżami w XX wielu byli:
Papież Jan Paweł II (urodzony 18.05.1920 - zmarł 02.06.2005)
Papież Jan Paweł I (urodzony 17.10.1912 - zmarł 28.09.1978)
Papież Paweł VI (urodzony 21.06.1963 – zmarł 06.08.1978)
Papież Jan XXIII (urodzony 28.10.1958 – zmarł 03.06.1963)
Papież Pius XII (urodzony 02.03.1939 – zmarł 09.10.1958)
Papież Pius XI (urodzony 06.02.1922 – zmarł 10.02.1939)
Papież Benedykt XV (urodzony 03.09.1914 – zmarł 22.01.1922)
Papież Pius X (urodzony 04.08.1903 – zmarł 20.08.1914)